Schizoidalna bezradność filozofii
Mam sceptyczny pogląd na temat praktycznej przydatności filozofii. W przeszłości filozofia zajmowała się sprawami zasadniczymi: śmiercią, sprawiedliwością, wiernością, dobrowolnymi zobowiązaniami, sensem życia i budową świata. Robiła to lepiej lub gorzej, ale potrafiła być krytyczna i konstruktywna. W obecnym wieku stała się przyczynkarska, pedantyczna, nieśmiała, drobiazgowa, ostrożna i zatroskana problemami bez istotnych praktycznych konsekwencji. To widzi wiele osób, lecz większość z nich sądzi, że przyczyną tej degradacji jest rozkwit filozofii analitycznej: filozofia sama się zniszczyła. To jest błędna diagnoza – moim zdaniem. Przyczyna jest inna. Filozofia straciła swą moc inspirowania i przekonywania nie dlatego, że się zmieniła (co też jest faktem, ale zmieniła się na lepsze), tylko dlatego, że dominująca mentalność publiczności jest dziś zupełnie inna (co jest rzadko dostrzegane, bo jest to mentalność programowo powierzchowna). Nie ufamy autorytetom i dobrym argumentom, tylko instytucjom rynkowym, biurom badania opinii publicznej, dziennikarzom, politykom i celebrytom medialnym. Trwonimy inteligencję w pustych dyskusjach na tematy zastępcze. (W Polsce jeszcze ufamy bezkrytycznie księżom, też za sprawą mediów – nie przyjdzie góra do Mahometa, to przyjdzie Mahomet do góry). Będę bronić tej diagnozy odwołując się do pełnej zawartości dość typowego, choć przypadkowego rocznika czasopisma, które pretenduje do systematycznego zajmowania się praktycznymi zastosowaniami filozofii, mianowicie ‘The Journal of Applied Philosophy’.