Japoński bigos? Problemy i strategie w tłumaczeniu japońskiego słownictwa kulinarnego
Japońska kultura kulinarna podbija świat i również w Polsce ostatnio staje się coraz lepiej znana: już nie tylko sake i sushi, ale i zupy z kluskami, takie jak soba i udon, ryżowe kanapki – onigiri, słodycze, kiszonki i wiele innych można spotkać coraz częściej w restauracjach, sklepach specjalistycznych i supermarketach. Współcześnie można zaobserwować też coraz większą popularność literatury, w której tematyka kulinarna odgrywa główną rolę. Potrawy i składniki są już nie tylko elementami tła, wspominanymi dla zbudowania atmosfery i oddania kolorytu lokalnego, lecz mogą być ważną częścią życia bohaterów i głównym tematem utworu.
Nazwy potraw i składników są ściśle związane z kulturą materialną i kulturą życia codziennego regionów, w których powstawały, dlatego też ich użycie w tekście ma duży wpływ na tworzenie atmosfery i wywoływanie poczucia immersji. Jednocześnie, są one szczególnie trudne do tłumaczenia na inne języki, jeżeli takie same potrawy i składniki nie występują na danym obszarze. Co to jest japoński bigos albo napar z jęczmienia? Czy wszyscy już wiedzą, co to są mochi albo gyoza, i w związku z tym można użyć tych nazw w przekładzie bez przypisu? Czy pachnotka, którą można znaleźć w niektórych sklepach obok bazylii i rozmarynu w doniczkach, będzie rozpoznana jako to samo co shiso, wspomniane w powieści? Co począć w tłumaczeniu literackim z wodorostami, które nie mają polskiej nazwy: użyć japońskiej, naukowej, czyli łacińskiej, czy może szerszej, gatunkowej, która może być lepiej znana? A może zgoła pominąć tę nazwę?
Jako japonistka i tłumaczka literatury japońskiej w mojej pracy ciągle zadaję sobie te pytania i szukam jak najlepszych rozwiązań. Posługując się apetycznymi przykładami, w moim wykładzie chciałabym przedstawić szczególne problemy związane z japońskim słownictwem kulinarnym i omówić strategie tłumaczeniowe, jakie można do nich zastosować w przekładach literatury pięknej.
Budynek Porektorski, s. 121


